El Tajín – niemal pozbawione turystów starożytne miasto

Zrzut ekranu 2016-02-28 o 21.28.27Wczesnym rankiem łapiemy z dworca del Norte autobus linii ADO do Papantli. Niestety, autobus nie jest najtańszy, ale za to bardzo wygodny. Linia Autobuses de Oriente ma kilka rodzajów pojazdów. Najdroższe to ADO Platinum (rozkładane fotele, gniazdka elektryczne, darmowa kawa w czasie podróży itp.), niżej są zwykłe „pierwszej klasy” – wygodne, ale bez dodatków i takim właśnie jedziemy. Mimo że mam ponad 2 metry wzrostu, nie czuję związanego z długim przejazdem dyskomfortu. To jeden z największych plusów Ameryki Południowej — bardzo wygodne autobusy. Przejazd tego trzystukilometrowego odcinka zajmuje nieco ponad 5 godzin. Wieczorem meldujemy się w hotelu i zwiedzamy miasto. Następnego dnia z samego rana ruszamy do słynnych, aczkolwiek, jak się szybko okazuje, bardzo pustych… ruin. Najpierw jednak słów kilka o hotelu. Wybrałem na naszą bazę hotel Tajin. Mieliśmy w planie nocować tylko jedną noc tutaj i ruszyć na południe, do Puebli. Jednak bardzo szybko okazało się, że piękny hotel (aczkolwiek nie najnowszy) i bardzo urokliwe (i bezpieczne!) miasto zatrzymał nas tutaj na dwie noce. Gdy dotarliśmy do hotelu, było już ciemno. Pomyślałem, że nie można marnować czasu i z aparatem wybrałem się na krótki spacer — efekty można podziwiać poniżej. Miasto jest wyjątkowo żywe, po zmroku jest niemal nie do poznania. Ludzie siedzą na rynku, piją kawę, jedzą albo pizzę, albo miejscowe przysmaki i rozmawiają. Zasypiamy, słysząc odgłosy miasteczka…

O poranku szybkie śniadanie i łapiemy autobus do Zona Archeologica, czyli parku archeologicznego, którym objęto słynne piramidy. Po około pół godzinie wysiadamy u bram parku i ruszamy podziwiać jedne z najbardziej imponujących i najlepiej zachowanych budowli w tej części Meksyku. Miasto było stolicą państwa Totonaków. Lud ten zamieszkuje wschodnie wybrzeże i górzyste regiony Meksyku. Obecnie zamieszkują północną część stanów Veracruz i Puebla. Posługują się językiem z grupy penuti, spokrewnionym z językiem maja, używają także języka hiszpańskiego. Obecnie społeczność Totonaków liczy około 280 tysięcy, aczkolwiek jest to liczba bardzo szacunkowa. Kultura Totonaków przeżywała swój największy rozkwit od II do X wieku, a jej głównym ośrodkiem było właśnie El Tajín. Swój kraj nazywali Totonacapan, a był on zorganizowany teokratycznie. W panteonie bóstw najważniejsze miejsce zajmował Centeotl — bóg kukurydzy, reprezentujący potęgę życiodajnego słońca, następnie Tajín — bóg deszczu i piorunów, odpowiednik Tlaloca, i Quetzalcoatla. Cechą charakterystyczną ich sztuki była rzeźba, zwłaszcza ludzkie twarze rozjaśnione uśmiechem. Tzw. „uśmiechnięte twarzyczki” wyróżniają się na tle przedstawień prekolumbijskich, wyrażających na ogół powagę, grozę i potęgę, wierzenia Indian oparte były bowiem głównie na niepokoju, lęku, a nawet strachu.

el tajinEl Tajín zostało założone w II wieku po Chrystusie. Szczytowy okres rozwoju miasta rozpoczął się w V wieku, a w XIII wieku nie było już zamieszkałe. Obszar, jaki zajmują ruiny, które można dziś zwiedzać, to tylko niewielki wycinek całego starożytnego miasta. Udostępniona część miasta na mapce obok. Wchodzimy na teren zony i pierwsze miłe zaskoczenie. Wstęp teoretycznie kosztuje 65 pesos (śmiesznie mało w porównaniu np. z fortuną, jaką trzeba wydać w Chitzen Itza), a i tak nie musimy płacić za bilety. Zabrakło druczków biletowych i wchodzimy za darmo. Największą atrakcją, jaka tutaj się znajduje, jest bez wątpienia schodkowa piramida zwana Piramidą Nisz. Jest to siedmiokondygnacyjna budowla kamienna, o wysokości 25 m. W niej wykonano 365 nisz w postaci otworów przypominających okna i drzwi. Liczba nisz związana jest liczbą dni w kalendarzu słonecznym. Z kalendarzem związana jest także liczba 13 powtarzająca się w dekoracji meandrowej. Strome schody prowadzące na najwyższą platformę ozdobione są meandrami w postaci wijących się węży. Nieznane jest przeznaczenie nisz. Zdaniem niektórych badaczy stały w nich posągi bóstw, zdaniem innych palono w nich żywicę (kopal). El Tajín znaczy bowiem „błyskawice” albo „dym”.

Spacerujemy po niemal pustym stanowisku archeologicznym. Największe zaciekawienie budzą boiska do gry w ullamalitzli — które niestety nie zachowały się w najlepszym stanie. Ten rytualny sport, gra w piłkę, należał do najbardziej lubianych rozrywek wśród prekolumbijskich ludów Ameryki Środkowej. Grano na zazwyczaj prostokątnym boisku tlachtli, okolonym murem. Do gry używano piłki z twardej gumy wyrabianej z soku mlecznego drzew chicle. Piłkę podbijano biodrem (lub udem) tak, aby przerzucić ją przez jeden z kamiennych pierścieni zawieszonych na murze, na wysokości 4 m. Prawdopodobnie, by uniknąć kontuzji i złamań, używano swoistych ochraniaczy na biodro w kształcie podkowy, wykonanych z kamienia, drewna lub twardej skóry. Piłka mogła odbić się tylko jeden raz o ziemię. Nie są znane zasady punktacji obowiązujące w tej grze. Wiadomo tylko, że przerzucenie piłki przez pierścień było równoznaczne z wygraną. Stawką w grze mogło być życie zawodników albo nawet królestwo. W symbolice ludów Mezoameryki boisko oznaczało wszechświat, piłka była równoznaczna ze Słońcem lub Księżycem, zaś sama gra symbolizowała niepewność losu i przypadek decydujący o życiu lub śmierci.

Kilka godzin spacerów i wracamy do Papantli. Łapiemy busik powrotny do miasta. Nie jest to trudne — niemal co kilkanaście minut coś jedzie. Chcemy jeszcze nieco poznać miasto, no i kupić bilety na jutro. Papantla sama w sobie jest ciekawym i pełnym życia miasteczkiem. Pierwsze kroki kierujemy na dworzec, gdzie kupujemy bilety. Ponieważ dworzec ADO jest niewielki i raczej trudno go znaleźć — obok zdjęcie rozkładu jazdy. Wyposażeni w bilety (znów dość drogie, ale znów pierwsza klasa) kierujemy się ku pięknemu lokalnemu skwerowi, przy którym toczy się życie kulturalne i społeczne. Jemy tacos, próbujemy lokalnych owoców. Po południu jeszcze chwila, aby zwiedzić miejscowy kościół i niestety dzień zbliża się ku końcowi. Jutro z samego rana długa podróż do Puebli.

Comments

comments