San Jose – miasto złota i chaosu

Autobus z Puerto Limon do San Jose odjechał wcześnie rano. Na dworzec znów szliśmy jako jedyni niemiejscowi. Jedyna różnica między spacerem na dworzec a spacerem z dworca była taka, że rano nie było na ulicach prostytutek. Autobus jest wygodny i co mnie nieco zaskoczyło – Limon jest całkiem dobrze skomunikowane z resztą kraju. Załączam rozkład jazdy na jednym ze zdjęć niżej – może będzie Wam przydatny. Podróż zajmuje nieco ponad 3 godziny. Po drodze kilka kontroli policyjnych. Dużą część trasy pokonuje się, jadąc wzdłuż wybrzeża, co sprawia, że można podziwiać ocean i palmy na plażach.

San Jose przywitało nas dość chłodno jak na tę porę roku. Instalujemy się w hotelu i pieszo ruszamy zwiedzać miasto. Po kilkunastu minutach spaceru jesteśmy przed Teatrem Narodowym. Budynek ciekawy, ale moim zdaniem nazbyt przecenia się w przewodnikach jego „doniosłość” i „istotność” w samym mieście. Wynika to najpewniej z faktu, że w San Jose nie ma zbyt wiele zabytków jako takich. Turyści przyjeżdżają tutaj głównie z uwagi na fakt, że znajduje się tu największe w kraju lotnisko i najbardziej imponujące w Ameryce Środkowej muzeum złota – o tym niżej. Zwiedziwszy teatr, ruszamy „na podbój miasta”. Szczególnie zaciekawiła mnie dzielnica chińska. China Town w San Jose jest trochę nazbyt duże, jakby nie pasowało do wyobrażenia Kostaryki, jakie ma się w głowach. Jest to też najczystsza i najlepiej utrzymana (jeśli idzie o stan budynków) dzielnica miasta.

Idąc przez miasto, nie sposób nie zajrzeć na jeden z licznych targów. Po południu zaglądamy jeszcze do rozczarowującego muzeum narodowego (ech…) oraz całkiem przyjemnego ogrodu botanicznego. Zmęczeni wracamy do hotelu. Z samego rana, kierujemy swoje kroki do największej w mieście atrakcji, jaką jest ufundowane przez narodowy bank Kostaryki Museo del Oro Precolombino. Muzeum Prekolumbijskiego Złota faktycznie robi wrażenie. Wizyta tutaj w pewien sposób rekompensuje „braki”, jakie dla turysty ma samo miasto. Setki przedmiotów ze złota, dokładnie opisane po angielsku, miniścieżki edukacyjne oraz liczne elementy etnograficzne (z rekonstrukcją indiańskiej wioski włącznie) sprawiają, że można tutaj spędzić cały dzień. Po wyjściu z muzeum złota warto zajrzeć też na wystawy związane z historią pieniądza w Kostaryce aż do czasów współczesnych. Niektóre z banknotów, jakie były w obiegu 100 lat temu, to prawdziwe dzieła sztuki i oprócz walorów wizualnych pokazują, jak wyglądało życie w tamtym okresie.

Swoją drogą, gdy chodzi się po muzeum, łatwo zrozumieć, na czym polegała gorączka kostarykańskiego złota w drugiej połowie XX wieku, którą tak barwnie opisał Cizia Zykë w swojej najgłośniejszej książce. Spędzamy tutaj pół dnia. Późne popołudnie spędzamy na szwendaniu się po zakamarkach miasta. Na stolicę Kostaryki zaplanowaliśmy jeden pełny dzień. W zupełności wystarczy. Zaglądamy jeszcze na dworzec autobusowy (jego znalezienie jest tyleż trudne, co karkołomne) i kupujemy bilety na jutro do La Fortuna. W końcu będziemy obcować z przyrodą! 🙂

Comments

comments