O rekinach, które pływały w Londynie, bezkręgowcach i ich wpływie na zwyczaj picia przez Anglików herbaty
Intensywny pierwszy dzień pozwolił nam zwiedzić większość interesujących miejsc, które można obejrzeć z zewnątrz i kilka miejsc od środka – np. kościoły. Dzień drugi poświęcimy na muzea. Pierwszym z nich będzie słynne Muzeum Historii Naturalnej. Wybraliśmy taki szlak zwiedzania nieprzypadkowo, zakończymy zwiedzanie na równie znanym British Museum. Dlaczego? Otóż znajduje się ono przy samym hotelu, w którym mieszkamy.
Muzeum Historii Naturalnej jest niezwykłe. Piękny gmach, wzniesiony na jego potrzeby, skrywa skamieliny, ścieżki edukacyjne i… dinozaury. Zanim jednak zagłębimy się w jego odmęty, kilka słów napisać trzeba o samym Londynie oraz o tym, skąd w gruncie rzeczy wzięły się tutaj dinozaury. Będzie to o tyle ciekawe, co pomocne w zrozumieniu nie tylko historii geologicznej (ale potworek językowy!) Zjednoczonego Królestwa, ale objaśni także nieco, o co chodzi z herbatą i miłością, którą doń żywią Anglicy. Londyn leży w niecce, którą bardziej fachowo nazywa się „Kotliną Londyńską”. Jakieś 50 milionów lat temu był tutaj sporej wielkości ocean, w którym pływały rekiny. W oceanie, jak to w oceanie, oprócz rekinów żyły inne stwory, mniejsze i większe, ale jakoś do mojej wyobraźni przemawiają rekiny. Skąd zaś wiem o rekinach? Otóż w Muzeum Historii Naturalnej w Londynie znajduje się bardzo ładna mapa miasta. Na mapie zaznaczono, gdzie i jakie skamieliny znaleziono w czasie różnego rodzaju bardziej i mniej przypadkowych prac, czy to archeologicznych, czy to budowlanych. W jednym miejscu kawałek wielkiej ryby, w innym hipopotama czy tygrysa szablozębnego. To jednak było później. Zanim przyszło ocieplenie i ocean wysechł, na terenie Londynu pływały rekiny, i ich szczątki można znaleźć na całym terenie Kotliny Londyńskiej. Z biegiem czasu ląd zaczął się wypiętrzać, a ocean wysychać. Żyjące tutaj bezkręgowce (i rekiny!) zostały uwięzione w bardzo grubej warstwie gliny. Dziesiątki tysięcy lat procesów chemicznych doprowadziły do tego, że wapno ze skorupek zwierzaków (co się stało z resztkami rekinów niestety nie wiadomo) wymieszało się trwale z gliną i powstała w ten sposób słynna w czasach nowożytnych (mniej więcej od XVII wieku) „londyńska glina”.
Mało kto wie, że owe opisane wyżej „stworzonka”, a konkretnie fragmenty skorupek wapiennych, jakie nosiły one na grzbietach, sprawiły, że niezwykle prężnie rozwinął się rynek czajników do gotowania wody i parzenia herbaty. Po kolei jednak. Londyńczycy (podobnie jak wszyscy Anglicy, no ale wiadomo, stolica zawsze musi wieść prym) w XVII wieku rozsmakowali się w herbacie. Pechowo jednak woda z okolic Londynu nie bardzo nadawała się do parzenia tego szlachetnego napoju, gdyż po zagotowaniu unosił się w niej osad wapienny. Długo mieszkańcy Londynu walczyli z dawno wymarłymi bezkręgowcami. W XVIII wieku pojawiły się pierwsze filtry. Były one tyleż odkrywcze, co banalne w obsłudze. Sitka wykładano gazą lub innym przepuszczającym wodę materiałem i wrzącą wodę przez taki prosty, acz skuteczny, osprzęt przelewano. Niestety, nie było to ani nazbyt bezpieczne, ani wygodne. Tak długo, jak problem istniał, herbata była raczej towarem luksusowym. Luksusowym nie ze względu na cenę, ale na czasochłonność w przyrządzaniu. Jeśli ktoś nie mógł sobie pozwolić na posiadanie służby, to zamiast marnować czas na pieczołowite parzenie herbaty, korzystał z tańszych „substytutów herbaty” – nawiasem mówiąc, tak narodziła się na początku XX wieku herbata rozpuszczalna i herbata owocowa oraz herbata w torebkach do parzenia. Pod koniec XIX wieku problem rozwiązano! Powstały pierwsze filtry w kształcie „dziubka”, które montowano w zwykłych czajnikach do gotowania wody. Pomysł ten twórczo rozwinął w latach 50. XX wieku pewien Anglik, Russell Hobbs, wynalazł rzecz niezwykłą – czajnik elektryczny – i bardzo szybko uznał, że powinien on także posiadać filtr do wody. Wynalezienie tegoż niepozornego drobiazgu, jakim był filtr do wody, sprawiło, że Londyńczycy mogli zostać prawdziwymi five o’clockami i konsumować do woli swoją herbatę.
I jak tutaj nie iść do Muzeum Historii Naturalnej, które zostało zbudowane na rekinach i innych stworzonkach? 🙂 Relację postaram się prowadzić jak najbardziej na bieżąco na blogu!
Wstęp do muzeum jest bezpłatny. Już po wejściu wita nas gigantycznych rozmiarów szkielet, jeden z wielu, które zobaczymy. Spacer po salach muzealnych to prawdziwa podróż w czasie. Dinozaury, skamieliny, ale także… współcześnie żyjące zwierzęta. Największe wrażenie wywarł na mnie odwzorowany w skali naturalnej (1:1) model płetwala błękitnego. Ten żyjący w oceanach kolos wypełnił sufit całej ogromnej sali. Tabliczka zaś informuje, że jest to „średniej wielkości” płetwal błękitny. Opisać wszystko, co znajduje się w muzeum, nie sposób. Zobaczyć w ciągu jednego dnia (przynajmniej na tyle, aby przeczytać tabliczki informacyjne, mówiące, co oglądamy – także nie). Wydaje się, że nie ma także sensu podejmować próby, gdyż ścieżki zwiedzania są doskonale oznaczone. Zamiast tego… kilkanaście zdjęć. Tak „na zachętę”, bo warto tu przyjść!
Ambasadorowie w najlepszym muzeum malarstwa w Europie
Obejrzawszy Muzeum Historii Naturalnej, jedziemy znów do Trafalgar Square. Celem naszym jest jedno z najważniejszych muzeów sztuki na naszej planecie: The National Gallery. Mnie przyciąga tutaj szczególnie jeden obraz, autorstwa Hansa Holbeina: Ambasadorowie. Historia tego muzeum sięga roku 1824, kiedy to Izba Gmin wykupiła prywatną kolekcję obrazów Johna Juliusa Angersteina. Po zakupie okazało się jednak, że nie ma w Londynie odpowiedniego gmachu, w którym można by udostępnić zwiedzającym kolekcję (co prawda skromną, bo liczącą 38 obrazów), którą nabyto za państwowe pieniądze. Kolekcja Angersteina składała się z dzieł artystów włoskich, w tym z wielkiego ołtarza Sebastiano del Piombo Wskrzeszenie Łazarza, i wspaniałe przykłady sztuki holenderskiej, flamandzkiej i angielskiej. W 1823 malarz krajobrazów i słynny kolekcjoner sztuki Sir George Beaumont (1753–1827) obiecał swoją kolekcje narodowi pod warunkiem, że zostaną zapewnione właściwe warunki dla ich ekspozycji i konserwacji. W zaistniałej sytuacji rozpoczęto budowę gmachu. Wzniesiony budynek niestety nie był wystarczająco „godny” narodowej galerii i na rząd spadła fala krytyki. Wybrano miejsce przy Trafalgar Square, gdyż zapewniało ono dostęp do muzeum zarówno dla ludzi zamożnych, którzy przybywali tutaj w swoich powozach, jak i dla biedniejszych warstw społecznych z nieodległych dzielnic robotniczych. Budynek został zaprojektowany przez Williama Wilkinsa, a oddano go do użytku w roku 1838. Obecnego kształtu nabrał po aż 4 przebudowach. Gdyby zrobić listę artystów, których dzieła można tutaj oglądać, zajęła by ona co najmniej kilka stron i to małą czcionką. Z najbardziej „znanych” nazwisk wymienić należy takie postacie jak: Leonardo da Vinci, Rembrandt van Rijn, Vincent van Gogh, Tycjan, Sandro Botticelli, Jan van Eyck, Claude Monet, Diego Velasquez, Pierre-Auguste Renoir i oczywiście wspomniany już autor obrazu Ambasadorowie. Muzeum jest świetnie zorganizowane, sale są ponumerowane, a zwiedzanie jest bezpłatne. Każdy może za darmo otrzymać mapę zwiedzania, co pozwala odnaleźć się w plątaninie korytarzy. Kilka zdjęć z naszej eksploracji poniżej:
British Museum – marzenie każdego miłośnika historii starożytnej
Obejrzawszy galerię, szybkim krokiem kierujemy się do chyba najbardziej znanego muzeum w Anglii i jednej z najsłynniejszych tego typu instytucji w Europie: słynnego British Museum. Jest to jedno z największych na naszej planecie muzeów poświęconych wyłącznie starożytności. Przy czym należy wyjaśnić, jak rozumiana jest owa „starożytność”. To nie tylko historia starożytnej Grecji, Rzymu, Bliskiego Wchodu, ale także innych kontynentów. Znajdziemy tutaj sztukę i artefakty z terenów Afryki, Australii czy Polinezji. Co istotne, w niektórych przypadkach „starożytne” zabytki mają zaledwie kilkadziesiąt lat, gdyż to, czym dla nas (Europejczyków) jest starożytność, nijak ma się do rozumienia tego pojęcia np. przez australijskich Aborygenów. Samo muzeum powstało z inicjatywy sir Hansa Sloane’a, lekarza, przyrodnika i kolekcjonera. Chciał on zabezpieczyć swoją kolekcję literatury i dzieł sztuki liczącą ponad 71 tys. obiektów. Zaoferował więc jej sprzedaż za 20 tys. funtów królowi Jerzemu II. Mimo że monarcha nie wykazywał większego zainteresowania zbiorami Sloane’a, to jednak Parlament, głównie za sprawą Arthura Onslowa przyjął ten dar. Uchwała o utworzeniu Muzeum Brytyjskiego została przyjęta 7 czerwca 1753 roku. Pierwszą jego siedzibą była siedemnastowieczna posiadłość Montague House w Bloomsbury, nieopodal dzisiejszego budynku. Otwarcie dla zwiedzających nastąpiło 15 stycznia 1759 r. Z wyjątkiem okresu obu wojen światowych Muzeum pozostawało nieprzerwanie otwarte, a liczba zwiedzających systematycznie wzrastała: od 5 tys. rocznie na początku do 5 mln obecnie. W latach 50. XIX w. zbudowana została obecna siedziba Muzeum Brytyjskiego. Począwszy od 1880 r., nastąpiło przenoszenie zbiorów dotyczących historii naturalnej do nowego budynku w South Kensington, gdzie powstało Muzeum Historii Naturalnej, które zwiedzaliśmy poprzednio. Dzięki temu podziałowi, a także budowie Białego Skrzydła (ang. White Wing), przynajmniej na jakiś czas został zażegnany problem braku miejsca na eksponaty, z którym Muzeum boryka się do dziś. Z tego powodu wiele eksponatów jest przechowywanych w podziemiach obecnego gmachu. Trudno się temu dziwić. Dość powiedzieć, że część eksponatów, które tutaj się znajdują nie została jeszcze przebadana przez historyków w należyty sposób i cały czas odkrywa się nowe sensacyjne informacje, np. odczytując zgromadzone tutaj inskrypcje. W 1973 r. nastąpiło przejęcie czytelni i biblioteki przy Brytyjskim Muzeum przez nowo powstałą Bibliotekę Brytyjską, a książki opuściły budynek w Bloomsbury w 1997 r. W 2000 r. otwarto przykryty szklanym dachem Wielki Dziedziniec Królowej Elżbiety II (ang. The Queen Elizabeth II Great Court), który powstał w miejscu zajmowanym wcześniej przez bibliotekę (szklany dach został zaprojektowany przez angielskiego architekta Normana Fostera). Ponowie otwarto tam czytelnię, a wokół niej i pod nią znajdują się nowe galerie. Oprócz muzeum warto zajrzeć do biblioteki. Zgromadzono tutaj niesamowitą kolekcję literatury i przedmiotów związanych z enologią i etnografią, w tym… niezwykły zbiór książek, które stanowią opisy podróży i wypraw badawczy z okresu do XVII do pierwszej połowy XX wieku. Wystarczy przyjrzeć się niektórym tytułom: Opis Cejlonu, Pierwsza wyprawa badawcza do Polinezji, Odkrywanie Afryki Równikowej… Spacerujemy po salach, oglądamy zbiory. Mimo że któryś raz już tutaj jestem, to muzeum robi niezmiennie niezwykłe wrażenie…
Trzy muzea, a cały dzień wystarczył ledwie, aby „przespacerować się” przez nie. Oczywiście muzeów w Londynie jest znacznie więcej. Ogromnym ich plusem jest to, że te „państwowe” są zazwyczaj za darmo (z wyjątkiem ekspozycji specjalnych). Do Londynu można przyjechać na parę tygodni tylko po to, aby zwiedzać muzea, niemniej, jeśli macie tylko 1 dzień, to stanowczo polecam te trzy, które wspomniałem w tym wpisie. Jedno poświęcone historii naturalnej, drugie historii sztuki, a trzecie historii starożytnej. Są to, moim zdaniem, jedne z najlepszych instytucji tego typu na naszej planecie tak pod względem zbiorów, jak i „przyjaznego podejścia” do turysty.