Poranek budzi nas upałem. Mimo klimatyzacji jest bardzo gorąco. Śniadanie i… nie, nie zwiedzać. Wszak w Polsce zimno, a tutaj upał i piękny basen, palmy i inne takie „gadżety”. Po kilku godzinach lekki obiad i ruszamy zwiedzać Palau. Pierwsze kroki kierujemy do informacji turystycznej. Niestety bardziej pełni ona rolę informacji hotelowej, bo materiałów o samym kraju tutaj jak na lekarstwo. Największe miasto na wyspie można zwiedzić w gruncie rzeczy w maksymalnie godzinę – tyle zajmuje spacer po nim. Po krótkim, ale wyczerpującym, marszu ustalamy plan zwiedzania. Pierwsze kroki kierujemy do muzeum narodowego. Ukryte w dżungli prezentuje historię kraju, głównie w XIX i XX wieku. Obejrzeć można kilka wystaw – całość jest bardzo ciekawa, ale raczej skromna. Bilet kosztuje 10 dolarów. Spędzamy tutaj około 2 godziny i zadowoleni wracamy do „centrum” miasta, które stanowi jedyne w kraju „centrum handlowe”. Zjadłszy obiad, kierujemy się do drugiego muzeum – znacznie ciekawszego. Etpison Museum, bo o nim mowa, to fascynująca instytucja. Jest to muzeum etnograficzne prezentujące kulturę ludów wyspiarskich tej części świata. Pozwala ono także zapoznać się z historią badań etnograficznych na Palau. Wystawy są absolutnie fenomenalne. Eksponaty wyglądają jakby dopiero co wywieziono je z lokalnej indiańskiej wioski, a całość jest opisana w języku angielskim. Nasze zainteresowanie budzą meble ogromne rzeźbione stoły i ławy w kształcie zwierząt. Moją uwagę zwrócił szczególnie gigantyczny aligator. Budynek w którym mieści się ta instytucja to jeden z najbardziej niezwykłych gmachów na Palau. Przed drzwiami ustawiono dwa posągi, mężczyzny i kobiety, podtrzymujące balkon, na którym znajduje się płaskorzeźba przedstawiająca narodziny pierwszych mieszkańców Palau. Zgodnie z mitologią ludów pierwotnie zamieszkujących wyspę pierwsi mieszkańcy nie wiedzieli, w jaki sposób rodzić dzieci i rozcinali sobie brzuchy (co ciekawe mitologia nie rozróżnia płci), w konsekwencji większość dzieci rodziło się martwych. Widząc to, bogowie zesłali pająka, który pokazał ludziom jak należy rodzić. Od tamtej pory pająk odgrywa szczególną rolę w miejscowej mitologii.
W muzeum spędzamy cały dzień. Wracamy znużeni do hotelu. Szybko zasypiamy – jednak różnica czasu robi swoje. Następnego dnia znów: po śniadaniu basen i popołudnie spędzamy w mieście. Świadomość, że większość wartych uwagi miejsc w kraju obejrzeliśmy wczoraj jest dość dziwna. Celem na dziś jest akwarium. Ta maleńka instytucja (w porównaniu z europejskimi) ma w sobie jednak niezwykły urok. Bierze się on chyba stąd, że prezentuje ono wyłącznie zwierzęta i rośliny żyjące wokół wysp tworzących Republikę Palau. Niezwykłe bogactwo gatunków w jednym miejscu. Jest tu bardzo kameralnie – jesteśmy jedynymi (sic!) zwierzającymi. Sprawia to, że akwarium robi na mnie lepsze wrażenie niż niejedna nieporównywalnie większa od niego taka instytucja np. w Japonii.
Upał… kolejne 2 dni szwendamy się po wyspie. Zaglądamy do sklepów, odpoczywamy, próbujemy miejscowych dań. W końcu po 3 dniach „lenistwa” dowiadujemy się, że „jutro odpływa łódź na Peleliu”! Czas się pakować! Tymczasem kilka zdjęć 🙂