Wysiedliśmy na dworcu autobusowym w La Paz i… tutaj miłe zaskoczenie. Hotel, który udało nam się wcześniej zarezerwować, znajduje się zaledwie kilkanaście metrów w linii prostej od dworca. W „linii prostej” zaś jest tutaj wyrażeniem kluczowym. Chyba nigdzie człowiek tak bardzo nie doświadcza brutalnego znaczenia tej zbitki dwóch słów jak w tym boliwijskim mieście. Dlaczego? Otóż La Paz słynie w świecie jako miasto ogromnych różnic w wysokości. Niektóre ulice są tak strome, że trzeba po nich się niemal wspinać. Zwiedzanie wymaga albo korzystania z taksówek, albo żelaznej wręcz kondycji fizycznej. Z drugiej jednak strony gwarantuje niezapomniane wręcz widoki…
Dworzec w La Paz. Warto napisać o nim choćby kilka słów. Nie jest to bowiem zwykły dworzec. Został on zaprojektowany przez Gustave’a Eiffela. Budynek jest przestrony, można na nim korzystać z darmowego Wi-Fi. Został niedawno odnowiony. Zrobiwszy kilka zdjęć i wymieniwszy walutę (na dworcu znajduje się kantor – kursy niezbyt korzystne, ale wygodnie i blisko). Jak zwykle bardzo dokładnie obejrzano banknoty, czy aby nie są uszkodzone. Taki już urok Ameryki Południowej, banknot amerykański musi być idealny, najlepiej prosto z drukarni. Swoją drogą to zaskakujące. Teoretycznie przyjmowanie „idealnych” banknotów ma za zadanie ułatwić rozpoznanie fałszywek. Jakoś jednak nikt ani w kantorach, ani wśród cinkciarzy, ani sprzedawców ulicznych (którzy czasami przyjmują dolary) nie potrafił mi wyjaśnić oczywistej sprzeczności logicznej. Tłumaczyłem, że jeśli banknot jest używany, to oznacza, że ludzie nim płacili. Co za tym idzie, prawdopodobieństwo, że będzie oryginalny jest większe, niż w przypadku banknotu wyglądającego jakby był wyjęty „prosto z drukarki”. Nikt jakoś nie potrafił wyjaśnić (a może nie chciał?).
Kupujemy bilety z La Paz do Arica w Chile i ruszamy na zwiedzanie miasta. Spędzimy tutaj tylko dwie noce – niewiele. Trzeba zatem maksymalnie wykorzystać ten czas. Swoje kroki kierujemy ku Plaza San Francisco. Trudno powiedzieć czy stanowi on centrum miasta. Wszystko zależy od tego, co rozumiemy pod terminem „centrum”. W La Paz jako takiego centrum po prostu nie ma. Rzecz w tym, że miasto zaczęło się rozwijać na dnie krateru, który jest głęboki na prawie 950 metrów, a otoczony przez Cordillera Real. Prawie kilometr różnicy wysokości między najwyższej położonymi dzielnicami, a tymi najniżej (najstarszymi – ale tu nie ma reguły) sprawia, że pojęcie „centrum miasta” jest bardzo, ale to bardzo względne. Patrząc z wyżej położonych dzielnic w dół, ma się wrażenie, że patrzymy w przepaść i dopiero po dłuższej chwili uświadamia sobie człowiek, że czerwone zbocza krateru to nie skały, ale domy, w których mieszkają dziesiątki tysięcy ludzi.
Jeśli jednak brać pod uwagę aspekty religijne, to można uznać, ze Plac Świętego Franciszka stanowi duchowe centrum miasta. Przy nim wznosi się najważniejsza świątynia w mieście – Bazylika Świętego Franciszka. Plac jest centrum życia kulturalno-społecznego. Można tutaj spotkać ludzi najróżniejszych – od klaunów poprzez różnej maści (i obdarzonych różnym talentem) artystów, a na sprzedawcach wszystkiego kończąc. Wchodzimy do pięknej bazyliki pod wezwaniem św. Franciszka. Świątynię zbudowano w latach 50. XVI wieku. Świątynia została w stylu mestizo, który bardzo często jest określany mianem „baroku andyjskiego” (Barroco andino). Kilka katastrof naturalnych niszczyło świątynię. Obecna budowla pochodzi z połowy XVIII Wieku. Warto tutaj przyjść wcześnie rano, kiedy jest mniej ludzi. Obejrzeć można wówczas w spokoju imponującą fasadę, którą zdobią rzeźby wykonane przez miejscowych artystów. W centrum fasady znajduje się posąg św. Franciszka. Artyści zadbali o to, aby otoczyć postać patrona świątyni najróżniejszymi motywami. Tuż przy świątyni znajduje się niewielkie, ale godne uwagi Museo San Francisco. Zgromadzono tutaj sporo figur świętych oraz nieco chaotyczny zbiór sztuki sakralnej z okresu od XVI do XIX wieku.
Po obejrzeniu muzeum ruszamy Av. Mariscal Santa Cruz w poszukiwaniu okolicznych zabytków. Z zabytkami w La Paz problem jest taki, że są one po pierwsze bardzo rozrzucone po mieście, a po drugie bardzo dobrze ukryte wśród innych zabudowań. Dłuższy spacer po zakamarkach miasta sprawia, że trafiamy na Plaza Murillo. Miejsce to ma niezwykłą historię. W czasach konkwistadorów nosiło on inną nazwę: Plaza de Armas. Potem nazwa została i ponieważ było to miejsce, gdzie często odbywały się musztry czy ćwiczenia wojskowe, to… kilka razy dochodziło tutaj do niemal bitew ulicznych, kiedy armie (najpierw kolonialne, a potem rządowe) były napadane przez różnego rodzaju wojska „rewolucyjne” lub „wyzwoleńcze”. Obecna nazwa placu pochodzi od nazwiska Pedro Domingo Murillo. Był on działaczem niepodległościowym, a za swoje poglądy (i aktywną organizacje ruchów narodowowyzwoleńczych) został powieszony na tym placu w roku 1810. Przy placu odnajdujemy katedrę. La Catedral Metropolitana Nuestra Señora de La Paz to imponująca budowla, której budowa rozpoczęła się w roku 1692. Obecna konstrukcja pochodzi z początku XIX wieku. Wówczas zbudowano dwie charakterystyczne wieże. Jest to najprawdopodobniej najbardziej niezwykła katedra świata. Została zbudowana na bardzo pochyłym gruncie. W efekcie tylna ściana katedry znajduje się 12 metrów niżej niż brama wejściowa. Najciekawsze jest to, że z zewnątrz prawie w ogóle nie widać tej różnicy. Przy placu znajduje się także pałac prezydencki oraz siedziba parlamentu (Congreso Nacional). Tutaj nagrałem wideo, które pojawi się w jednym z kolejnych wpisów. J
Powoli robi się już ciemno. Trzeba wracać do hotelu. Teoretycznie można by jeszcze nieco pozwiedzać, ale… ogromne różnice wysokości sprawiają, że marsz do hotelu nie należy do rzeczy łatwych. Moglibyśmy wziąć taksówkę, ale musimy kupić coś do jedzenia. La Paz zachwyca do tego stopnia, że o takich drobnostkach jak „obiad” po prostu się zapomina. Szkoda, bo jedzenie tutaj jak się okaże jest doskonałe. O tym będzie jednak w kolejnym wpisie…