Wyspy Zielonego Przylądka chciałem odwiedzić „od zawsze”. Jakoś dziwnie pociągające były te niewielkie kamyczki, jakie są widoczne, kiedy patrzymy na mapę w okolice tuż obok ogromnej Afryki. Wizyta u przyjaciela we Wrocławiu i wypicie kilku kieliszków whisky sprawiło, że ośmieliłem się zaproponować mu wspólny wyjazd. Maciej zgodził się od razu. Nieco dłużej zajęło nam przekonywanie drugiego kompana – Jerzego, ale ostatecznie też zakupił sobie bilety. Dzięki Biblii Taniego Latania zakupione bilety były w po prostu genialnej cenie – niecałe 180 euro za osobę w dwie strony.
Podróż w lutym nie jest najprzyjemniejszą czynnością – trzeba bowiem zmienić kompletnie klimat + taszczyć ze sobą zimowe ubrania. O 5.00 rano melduję się na lotnisku Ławica w Poznaniu. Krótka odprawa i lecę do Warszawy naszym rodzimym LOT-em. Cena biletu: 2,39 euro. Tam okropna plucha. Z Lotniska Chopina jadę do centrum, gdzie pod Pałacem Kultury i Nauki trzeba się przesiąść na ModlinBus (kupiony za 9 zł). Po około 90 minutach siedzę wygodnie w saloniku Business Class na modlińskim lotnisku. Szybka odprawa (wizyta w saloniku daje z automatu dostęp do FastTrack’a) i samolot do Porto wzbija się w przestworza. Ryanair nie jest może najwygodniejszy, ale za to taniutki. Podróż zaplanowałem w taki sposób, aby najpierw spędzić 2 noce w Porto. Będzie okazja, aby zwiedzić miasto.
Lądowanie wieczorem, transfer metrem do hotelu i… spać. Z samego rana intensywny spacer po mieście. Chcemy zwiedzić większość godnych uwagi miejsc. Prawdziwy roller coaster – nie tylko z powodu ilości oglądanych zabytków, zaułków, uliczek, ale także… z powodu przewyższeń w samym Porto. Ambitnie wszędzie chodzimy na własnych nogach. Od czasu do czasu, między jednym punktem widokowym a kościołem siadamy na kawie. Żółte tramwaje, niewielkie kanapki, bardzo dobra kawa. Dzień mija wyjątkowo szybko.
Po powrocie do hotelu, zaopatrzeni w wino, zasiadamy do debatownia jak ułożyć sobie jutrzejszy dzień. O 11.00 mamy lot na Cape Verde. Rzecz w tym, że nie z Porto, lecz z Lizbony. O 6.00 rano mamy samolot do stolicy Portugalii. Mimo pokusy postanawiamy przespać się kilka godzin. Bardzo wczesna pobudka, taksówka na lotnisko i znów jesteśmy w powietrzu. 8.00 rano meldujemy się na lotnisku w Lizbonie i siadamy coś zjeść. Czas mija wyjątkowo szybko. Zanim się zorientowaliśmy, już byliśmy nad Atlantykiem na pokładzie linii lotniczych TACV Cabo Verde Airlines. Nie są to najlepsze linie na świecie. W zasadzie to nie poleciłbym ich nikomu. Niemniej tanie bilety sprawiły, że czeka nas kilkanaście lotów na ich pokładzie. Tymczasem pora się zdrzemnąć. Czeka nas dość długi lot po nieprzespanej nocy. A tymczasem kilka zdjęć poniżej z naszego ekspresowego poznawania Porto (w większości wykonane przez Jerzego Sempowicza 🙂 ).