Tulum — twierdza Majów nad oceanem

Z samego rana wsiadamy do autobusu ADO, aby przeciąć Jukatan i wylądować nad Morzem Karaibskim. Tulum to niewielka, acz bardzo urokliwa, miejscowość. Łapiemy taksówkę i do naszego hotelu. Spędzimy tutaj niestety tylko jedną noc… szkoda, bo warunki niesamowite. Prywatna chatka, przy chatce basen, przy basenie hamaki. Można siedzieć i pracować. Trudno nam wyrwać się z naszego locum, ale… piękna plaża czeka! Kilka godzin i plażowania mamy już dość. Pora ruszać do jednego z najbardziej niezwykłych stanowisk archeologicznych w Meksyku.

Nieopodal miasteczka, na dwunastometrowym klifie wznoszą się ruiny miasta Majów. Gdy w latach 70. XX wieku odkryto to stanowisko archeologiczne, Pueblo Tulum było niewielką osadą rybacką. Sensacyjne odkrycie, piramidy nad oceanem, sprawiło, że rynek turystyczny zaczął rozwijać się  dynamicznie do tego stopnia, że w latach 90. XX wieku Tulum było najszybciej rozwijającym się i „rozrastającym” pod względem ludności miastem w kraju.

Kupujemy bilety do Zona Archeologica i ruszamy zwiedzać. Nie do końca wiadomo, jaką funkcję pełniły poszczególne budowle. Weźmy na przykład taki „Zamek” – El Castillo. Nie wiadomo, czy była to twierdza, czy być może latarnia morska. Nie ulega jedynie wątpliwości, że Tulum było portem i to jednym z największych, jaki istniał w świecie Majów. Spacerujemy, robimy zdjęcia i czytamy opisy poszczególnych stanowisk archeologicznych. Po około 2 godzinach nieco głodni wracamy do centrum miasta. Niestety ceny przy samym stanowisku archeologicznym są europejskie i to raczej „zachodnioeuropejskie”. W centrum Tulum odnajdujemy miejscową jadłodajnię, przy kurczaku z sokiem i ryżem planujemy ostatni etap wyjazdu. Po południu meldujemy się ponownie w hotelu. Leżę sobie w hamaku, obrabiam zdjęcia i piszę na blog. Jutro ostatni etap podróży — Cancun.

Comments

comments