Zjadłszy obiad, łapiemy autobus, którym jedziemy do najbardziej obleganego z meksykańskich stanowisk archeologicznych — Chichén Itzá. Z uwagi na fakt, że piramidy te są dobrze zachowane i leżą w niewielkiej odległości od najważniejszych meksykańskich kurortów turystycznych, są tutaj prawdziwe tłumy. Nasz autobus, który jedzie do Cancun, wysadza nas przy wejściu na teren kompleksu i przebijamy się przez prawdziwe tłumy, które wylewają się z co najmniej kilkunastu autokarów turystycznych. Kupujemy astronomicznie drogie bilety (za wszystkie piramidy poza Jukatanem razem wzięte nie wydaliśmy tyle, ile tutaj) i wchodzimy na teren wykopalisk.
Mimo tłumów warto tutaj przyjechać, gdyż jest to jedno z niewielu tak dobrze zachowanych zbiorów zabytków, które wiążą się jednocześnie z dwiema kulturami prekolumbijskimi. Zachowane zabytki w jego częściach południowej i zachodniej są związane z kulturą Majów, natomiast w części północnej — z kulturą Tolteków. Miasto ukształtowane w klasycznym okresie rozwoju sztuki Majów prezentowało typowe cechy ich architektury — niskie budynki wznoszone z kamienia o gładkich ścianach. Ostateczny układ miasta powstał po 900 r. w okresie wpływów Tolteków. Z tego okresu pochodzą największe budowle: największe na terenach Mezoameryki boisko do gry w ullamalitzli (o długości 150 m), El Castillo — świątynia Kukulkana (Świątynia Zamek), Świątynia Wojowników (Templo de los Guerreros), grupa Tysiąca Kolumn i Świątynia Jaguara. W 1988 stanowisko archeologiczne w Chichén Itzá wpisano na listę światowego dziedzictwa UNESCO, zaś 7 lipca 2007 obiekt został ogłoszony jednym z siedmiu nowych cudów świata.
Niestety spacerowanie po tym „cudzie świata” jest co najmniej kłopotliwe. Z jednej strony kompleks jest bardzo duży (to dobrze, bo można nieco uciec od tłumu), z drugiej zaś, ścieżki prowadzące na wszelkiego rodzaju zabytki są szczelnie otulone sprzedawcami pamiątek. Mimo to udaje się zrobić kilka zdjęć, poczytać o tym miejscu, wyobrazić sobie je w czasach świetności. Szczególnie duże wrażenie robi boisko do gry w piłkę, które jest zachowane w świetnym stanie. Spacerujemy, robimy zdjęcia i… nagle sobie uświadamiamy, że obiekt jest zamykany już za pół godziny, bo o 17.00. Wracamy na przystanek autobusowy i po koło godzinie czekania jedziemy już do Meridy. Warto było tutaj przyjechać, mimo tłumów, tłoku i astronomicznych cen. Jutro ruszamy do Tulum i nasza meksykańska przygoda powoli zacznie zmierzać ku końcowi.