Sedes Apostolica: między duchowością a komercją i fanami Dana Browna. Powrót do Polski…

Być w Rzymie i nie zajrzeć do Watykanu, jest nie do pomyślenia. Trudno napisać „nie zwiedzić” Watykanu, bo moim zdaniem Stolica Piotrowa jest „nie do zwiedzenia” w żaden znany człowiekowi sposób w ciągu kilku dni. No… chyba żeby zamknąć Watykan dla zwiedzających i oddać go jednemu wybranemu turyście na kilka tygodni. Wówczas można by mówić o tym, że „zwiedzamy” Watykan. Ponieważ zaś taka sytuacja jest nie do pomyślenia w ciągu najbliższych kilku tysięcy lat (no, chyba że ktoś zostanie papieżem), to będziemy tylko „zaglądać” do Watykanu. Jeśli ktoś pragnie jednak „zwiedzić’ Watykan, to zamiast przyjeżdżać tutaj, znacznie mądrzej będzie wziąć album z reprodukcjami dzieł sztuki oraz komputer z szybkim łączem internetowym, który pozwoli nam odbyć „virtual tour” po pustej Stolicy Piotrowej. Jeśli jednak odbędziemy taką wycieczkę „wirtualną” przed przyjazdem tutaj, to można nagle bardzo się zdziwić, że w mrowiu ludzi nie widać większości dzieł sztuki.

Wstajemy bardzo wcześnie i meldujemy się na śniadaniu. Kilka minut przed 8 rano jesteśmy na Placu św. Piotra i w bardzo długiej kolejce oczekujemy na kontrolę bezpieczeństwa przy bramkach wykrywających niebezpieczne przedmioty. Oczekiwanie zajmuje nam ponad 2 godziny. Krótkie prześwietlenie i wkraczamy w mury Watykanu. Spacer po Watykanie jest niestety bardzo, ale to bardzo, męczący. Ogromne tłumy ludzi… Kiedy byłem tu pierwszy raz (wcale nie tak dawno, bo 10 lat temu), jakoś te tłumy były mniejsze, dzieła sztuki wygodniej się oglądało i po prostu mniej trzeba było „biegać”. Taki niezbyt przyjemny znak naszych czasów, że nie można spokojnie obejrzeć niemal niczego. Zwiedzanie Watykanu przypomina nieco oglądanie filmu w przyśpieszonym tempie, coraz szybciej, coraz mniej czasu. Na szczęście można w tym niewyobrażalnym zgiełku znaleźć nieco przestrzeni wolnej od hałasu. Przysiadamy w jednej z bocznych kaplic modlitewnych. Tu jest cisza, spokój i można podziwiać XVII wieczne dzieła sztuki sakralnej. Za nami przelewa się tłum ludzi. Trochę kusi, aby wysłać email do odpowiednich władz Watykanu i podpowiedzieć im, aby ustawili wokół Bazyliki św. Piotra (tzn. w jej wnętrzu) ruchome taśmy niczym na lotniskach. Będzie można wówczas co najmniej 2 razy więcej ludzi „przepuścić” przez ten przybytek w ciągu godziny. Taki mini program obowiązkowy jest tyleż interesujący, co po prostu trudny w realizacji. Freskom Michała Anioła nieco trudno się przyglądać, gdy ciągle ktoś nas „szturcha” czy „popycha”. Nieco więcej przestrzeni jest przy bocznych kaplicach (nie licząc tej w której podziwiać można Pietę, gdzie trwa istna orgia ścisku i przepychania się) oraz przy drzwiach. Swoją drogą to interesujące, że tak ciekawy zabytek, jakim są drzwi do kaplicy sykstyńskiej nie cieszy się szczególnym zainteresowaniem zwiedzających. Po około godzinie walki o każdy centymetr kwadratowy podłogi, wychodzimy z ulgą z Watykanu. Kierujemy się na nieodległe wzgórze poobserwować panoramę wiecznego miasta… Niestety pogoda nieco się psuje. Deszcz, niby ciepły, ale jednak niezbyt przyjemny. Pora wracać do hotelu.

Pobudka wcześnie rano, śniadanie w hotelu, gdzie nocleg kosztuje nas, wraz z tym śniadaniem, zaledwie 2 zł za osobę. Wychodzimy chwilę po 9.00 na autobus i… konsternacja na stacji kolejowej Roma Termini! Nasz autobus na lotnisko właśnie odjechał, a kolejny za godzinę. Nieco nerwówka, trochę stresu. Kilkanaście minut przed zakończeniem boardingu szczęśliwie przechodzimy przez kontrolę bezpieczeństwa. Ryanair zabiera nas do Poznania. Kolejna podróż zakończyła się jak zwykle, na Lotnisku Ławica. 

Comments

comments