
Pobudka jak zwykle bardzo wcześnie. Gdy wychodzę z hostelu jak zwykle z zapasem catalońskiego chleba słońce wschodzi. Pobudka bardzo wcześnie ma swoje uzasadnienie. Zapowiadane są upały z temperaturą grubo ponad 30 stopni. Celem pierwszym na dziś jest Montjuïc. W sumie zanim dotrę do wzgórza trzeba zrobić zapas wody. Doświadczenie podpowiada mi, że na miejscu będzie drogo (co później okazało się słuszne). Najpierw do Plaça d’Espanya gdzie trzeba złapać metro. Słów kilka o samym placu. Plac ten to dawna granica między Barceloną a miejscowością Sants. Obecnie stanowi osada jedną z dzielnic Barcelony. Po raz pierwszy plac został zagospodarowany w 1908. Obecny kształt przyjął przy okazji drugiej wystawy światowej w Barcelonie w roku 1929. Przy placu znajduje się dawna Corrida wewnątrz której znajduje się obecnie centrum handlowe.
Linią metra numer 3 w kierunku na Canyelles jedziemy do stacji Paral·le gdzie można przesiąść się w kolejkę linową Telefèric de Montjuïc. W tym miejscu jak zwykle przydaje się Barcelona Card. Bilet normalny na kolejkę kosztuje bowiem 7.30 w jedną stronę a karta daje 2 euro zniżki 🙂 Niby niewiele, ale to jakby nie było mały posiłek. Ze wzgórza zejdę pieszo. Wsiadam w kolejkę. Można przy dobrej pogodzie podziwiać widoki. Wysiadam koło Castell de Montjuïc czyli zamku. Ponieważ wzniesienie zapewnia bardzo dobry punkt widokowy na port i morze, wzgórze na którym znajduje się zwiedzany zamek było zawsze jednym z najważniejszych punktów strategicznych w mieście. Pierwotnie stała w tym miejscu wieża obserwacyjna. W roku 1640 po tzw. wojnie żeńców wzniesiono tutaj wojskową fortecę, która w czasie wojny o sukcesję hiszpańską została zniszczona. Odbudowano ją w lata 1751-1779. W późniejszych czasach służyła jako więzienie polityczne. O torturach jakim poddawani byli więźniowie tutaj przetrzymywani krążyły legendy. Także po wojnie domowej, generał Franko uczynił z tego miejsca więzienie. W roku 1940 w kasztelu został stracony Lluís Companys i Jover. Jest on uważany za katlońskiego bohatera narodowego i jest patronem między innymi stadionu olimpijskiego w Barcelonie. W roku 1960 zamknięto tutejsze więzienie i armia przekazała budynek miastu. Więzienie weszło na trwałe do kanonu literatury światowej gdyż dużo miejsca poświęcono mu i bardzo realistycznie opisano warunki w nim panujące w w początkach XX wieku w powieści Eduarda Mendozy zatytułowanej Miasto Cudów. W roku 1963 utworzono tutaj Museu Militar. W zbiorach muzeum znajduje się broń z kilku wieków między innymi z czasów Bitwy pod Lepanto oraz starsza m. in. arabska. Warto rozejrzeć się po dziedzińcu na którym ustawiono broń ciężką. Twierdza to chyba najlepszy punkt widokowy w Barcelonie z jednej strony bowiem widać morze a z drugiej rozciąga się panorama miasta.
Pora ruszać dalej. Ze wzgórza schodzę pieszo i kieruję się na Stadion Olimpijski. Jak wspomniano wyżej patronem stadionu jest Lluís Companys i Jover. Stadion został wybudowany w w 1929 roku z okazji wystawy światowej. Miały na nim odbywać się zawody sportowe towarzyszące wystawie. W 1936 roku miała odbyć się na nim olimpiada narodów zwana też olimpiadą ludową, ale w przeddzień tego wydarzenia wybuchła w Hiszpanii wojna domowa. Z tego powodu olimpiada na tym stadionie zagościła dopiero w roku 1992. Zwiedzając tzw. pierścień olimpijski (Annela Olimpica). Na pewno rzuci nam się w oczy biała konstrukcja wieży telekomunikacyjnej Torre Calatrava. Ma ona 188 metrów wysokości. Ze wszystkich zabudowań olimpijskich wzbudziła ona najwięcej kontrowersji. Innym ciekawym obiektem znajdującym się po tej stronie wzgórza jest Palau Sant Jordi. Jest to największy kryty obiekt Barcelony mogący
pomieścić od 17 do 24 tysięcy widzów. Kopuła budynku przypomina trochę skorupę żółwia co jest bezpośrednim nawiązaniem do organicznej filozofii projektów Gaudiego. Obecnie odbywają się tutaj koncerty. Wewnątrz nie znajduje się ani jeden filar, który podpierałby strop a ma on wymiary bagatela 160 na 110 metrów a zawieszony jest 45 metrów nad ziemią. Robi się coraz cieplej. Można poradzić sobie z upałem jeśli zaplanuje się wizytę w muzeum między 11 a 15 gdy słońce świeci najmocniej. Moim celem jest (nie tylko ze względu na klimatyzację) Museu Nacional d’Art de Catalunya. Muzeum powstało w 1934 roku w Palau Nacional. Pałac zbudowany został w 1929 roku jako pawilon elektryczności na wystawie światowej w tym samym roku. Co ciekawe już w czasie jego projektowania zakładano, że budynek zostanie zburzony zaraz po wystawie. W muzeum obejrzeć możemy najznamienitszą na świecie kolekcję sztuki romańskiej w tym, malowidła ścienne z różnorodnych kościołów w Pirenejach w prowincji Lleida. Znajduje się tu również zbiór sztuki gotyckiej oraz wszelakie eksponaty z czasów renesansu i baroku. Wnętrze jest częściowo zaadoptowane przez włoskiego architekta Gae Aulentiego, przeszło renowację, która przygotowała je na przyjęcie nowych kolekcji, m.in.: Museu d’Art Modern, którego zbiory to głównie katalońskie malarstwo, rzeźba i sztuka dekoracyjna, w tym meble z XIX wieku i początku XX oraz dzieła Ramona Casasa, Santiago Rusiñola czy Isidre Nonella.
Po obejrzeniu zbiorów, gdy upał nieco już zelżał (już 17ta na zegarku) pora znaleźć obiad. Wsiadam w metro i udaję się na La Rambla de Santa Mónica gdzie znajduje się upatrzony wcześnie McDonald’s. Może niezbyt zdrowo, ale bardzo tanio i w klimatyzowanym pomieszczeniu. Nie bez znaczenia jest też fakt, że mamy tam dostęp do darmowego internetu wi-fi. Po zjedzeniu wracam do metra i najpierw linią L3 w kierunku Canyelles a potem przesiadam się w linię L1 w kierunku na Fondo i wysiadam na stacji Arc de Triomf. Największą atrakcją w tym miejscu jest widoczny po prawej łuk triumfalny. Zbudowany został w 1888 roku jako brama wystawy światowej zorganizowanej na terenach, na których znajdowała się uprzednio cytadela. Początkowo w miejscu gdzie stoi łuk, niejaki Alexandre Gustave Eiffel zaproponował władzą Barcelony, aby tutaj ustawić jego wieże. Władze miasta wybrały łuk triumfalny uznając, że lepiej pasu (z czym trudno się niezgodzić) do zabudowy miasta. Po obejrzeniu łuku i zrobieniu kilku zdjęć (unikając innych turystów) ruszam dalej. Idę Passeig Lluís Companys. Po kilkuset metrach docieram do Parc de la Ciutadella. Park uważany jest za najpiękniejszy w całej Barcelonie aczkolwiek
obecnie jest nieco zaniedbany. Centralnym punktem i największą atrakcją jest tzw cascada. W 1714 roku po klęsce wrześniowej król Filip V nakazał wyburzenie czterdziestu ulic i 1262 domów, aby wybudować w tym miejscu cytadelę, gdzie stacjonować miał ośmiotysięczny garnizon. Jego zadaniem miało być dbanie o porządek w mieście i okolicach. Ponieważ pod koniec XIX wieku cytatela nie była już potrzebna i stanowiła w zasadzie tylko źle kojarzącą się część miasta rajcy doszli do wniosku, żeby wyburzyć fortyfikacje a obszar poświęcić pod budynki wystawy światowej. Pozostawiono kilka budynków. Jednym z nich jest obecny budynek parlamentu Katalonii gdzie wcześniej mieścił się arsenał. Cascada, która jak wspomniano wyżej jest centralnym punktem parku to dzieło Josepa Fontserèa. Pracował on wraz z nikomu nie znanym wówczas studentem architektury Antonio Gaudim. Miejsce to jest idealne, aby usiąść i odpocząć. Dużo tu wody, cienia i można zebrać siły na powrót do hostelu. Dzień się kończy. Jeszcze małe zakupy i pora wracać bo jutro kolejny intensywny dzień zwiedzania…
Więcej o tych zakątkach Barcelony przeczytacie w wydanym przeze mnie Przewodniku Globtrotera.
Copyright © 2025 · All Rights Reserved · Strona Dawida Dudka
Dawid Dudek dla www.davidiacus.pl · Wszelkie prawa zastrzeżone · RSS Feed · Zaloguj się