Dzisiaj można chwilę dłużej pospać. Przynajmniej tak mogłoby się wydawać. Ostatni dzień na rajskiej wyspie. Nie można spać. Pobudka, śniadanie (ostatnie takie, a świadomość, że długo, bardzo długo nie zjem już takiego jak tutaj sprawia, że chce się je bardzo długo celebrować). Śniadanie, pakowanie, krótki spacer, oglądanie przyrody, robienie zdjęć, próba zapamiętania jak najwięcej. Pogoda śliczna. Około godziny 17tej trzeba zbierać się na lotnisko. Port lotniczy Pôle Caraïbes jest jednym z ładniejszych jaki widziałem. Bardzo nowoczesny, urzekająca cenami strefa bezcłowa. Nadanie bagażu, i po kilkudziesięciu minutch można wsiadać do samolotu. Mamy godzinę 20 w Paryżu jest 1 w nocy. Linie lotnicze Air Caraibes są wręcz doskonałe. Może nie najbogatszy program rozrywki na pokładzie, ale kilka filmów na pewno warto obejrzeć. Są tutaj nowości kinowe, klasyka kina francuskiego oraz latynoskiego. 8 godzin lotu, dużo czytania, spać jakoś nie można. Może za dużo wrażeń? Samolot niemal punktualnie ląduje na lotnisku ORLY. Paryż…
Zatem jeden dzień w Paryżu. Tytuł bardzo ładny jak na blog, ale nie do końca prawdziwy. Właściwie kilkanaście godzin. Około południa ląduję na lotnisku Orly. Do miasta najłatwiej dostać się z niego Orlybusem (koszt przejazdu to 7,20 euro), a później przesiąść się do metra (za karnet 10 biletów płaci się 13 euro). Jeśli ktoś zamierza zostać kilka dni, często się przemieszczać i wstąpić do kilku muzeów, to wtedy najkorzystniejszy jest zakup jednej z proponowanych kart miejskich.
Jeden dzień w Paryżu to stanowczo zbyt mało, żeby poznać to urocze, pełne zabytków miasto. Wystarczająco jednak dużo, aby zobaczyć jego symbole: katedrę Notre Dame, Luwr, Pola Elizejskie z Łukiem Triumfalnym i Wieżę Eiffla. Wydaje się, że najdogodniej jest zacząć spacer na wyspie Île de la Cité. To tutaj znajdują się pierwsze ślady starożytnego osadnictwa – w IV w. p.n.e. żyły tu galijskie plemiona Paryzjów. Zaś z powodu licznych powodzi teren ten nazwano Lutecją, od łacińskiego słowa lutum, czyli błoto. Znaleziska z wykopalisk archeologicznych, a także mury znajdują się w muzeum umieszczonym poniżej poziomu placu. Na placu znajduje się także Point Zero od którego liczy się odległość z Paryża do wszystkich francuskich miast. Współcześnie jednak przybywa się tutaj przede wszystkim po to, aby podziwiać słynną katedrę Notre Dame. Aż trudno uwierzyć, że przed rozbiórką uratowała ją powieść Wiktora Hugo. Kiedy powstawał utwór „Kaplica Najświętszej Marii Panny”, świątynia była zapomnianą ruiną. Jednak po lekturze mieszkańcy Paryża na nowo odkryli jej piękno i zebrali fundusze na renowację. Dziś wszystkich urzeka majestatyczną, gotycką strukturą i olśniewającymi witrażami. Wstęp jest darmowy. Zapłacić trzeba jedynie za odwiedzenie katakumb i wieży, z której roztacza się wspaniała panorama. Aby wspiąć się na wieżę trzeba pokonać 400 schodów. Po drodze można jednak z bliska oglądać ciekawe żygacze, a na szczycie przyjrzeć się trzynastotonowemu dzwonowi „Emmanuel”, na wytopienie którego w 1631 roku Paryżanki oddały swoją biżuterię.
Wszyscy zakochani spod katedry na pewno wyruszą na most zakochanych. Jest to jeden z ośmiu mostów, który łączy wyspę z lądem, dziewiąty zaś łączy ją z drugą wyspą Sekwany – Île Saint-Louis. Tutaj bowiem przybywają wszystkie pary, które na znak swej miłości przyczepiają do przęseł mostu kłódkę ze swoimi imionami, a kluczyk wrzucają do Sekwany. Ma to zapewnić im trwałą miłość. Ta forma uzewnętrzniania swoich uczuć bardzo popularna stała się w wielu miastach (mosty obwieszone kłódkami mamy w Rzymie, Odessie, czy nawet Poznaniu, a różnią się tylko otoczeniem).
O wiele ciekawsza jest jednak dzielnica Marais. Dziś znajduje się tu większość reprezentacyjnych budynków i trudno uwierzyć, że kiedyś były tu bagna. Na szczególną uwagę zasługują: Hôtel de Ville (dawny paryski ratusz, który jest największym tego typu budynkiem w Europie), Centre National d’Art et de la Culture Georges Pompidou (instytucja propagująca sztukę nowoczesną), Musée de la poupée (Muzeum Lalek) i Place de la Bastille (choć słynnego więzienia nie ma tu już od trzystu lat, to nadal wywołuje ono szereg refleksji u odwiedzających). Idąc dalej, wprost nie sposób nie wejść na dziedziniec Luwru. Jest to dawny pałac królewski, a obecnie jedno z największych muzeów na świecie. Jako muzeum funkcjonuje od końca XVII wieku, kiedy to Ludwik XIV przeniósł się do Wersalu. Ekspozycja liczy 35 000 dzieł sztuki od czasów najdawniejszych, aż do XIX wieku. Kolekcję możnaby zwiedzać cały dzień, a pewnie i tak nie dałoby się wszystkiego zobaczyć. Kolejka po bilety jest zawsze długa, a czasu mało więc udaję się do przylegających do Luwru ogrodów Tuileries. Miło się tu spaceruje. Można podziwiać rzeźby (antyczne i współczesne), oglądać i karmić kaczki… Na końcu ogrodów umieszczono diabelski młyn, który jednocześnie stanowi początek Pól Elizejskich. W rzeczywistości Pola Elizejskie, to ruchliwa i wiecznie zakorkowana ulica. Na jej końcu migocze Łuk Triumfalny. Dzieli mnie od niego jedynie, albo Az 1910 metrów, bo tyle wynosi długość Avenue des Champs-Élysées. Chciałoby się podejść bliżej, ale już zaczyna zmierzchać więc o wiele bardziej kuszącym punktem programu wydaje się być Wieża Eiffla. Widać ją niemal z każdego końca miasta. Mimo, że ukończyła już 100 lat, to nadal wygląda pięknie. Aż trudno uwierzyć, że miała to być tylko budowla tymczasowa. Uratowało ją założenie tutaj stacji meteorologicznej, laboratorium aerodynamicznego i przede wszystkim umieszczenie na szczycie telegrafu bez drutu Sam Eiffel chyba nie przypuszczał, że jego ażurowa konstrukcja oprze się nie tylko silnym wiatrom, ale również nieubłagalnie płynącemu czasu. Warto przyjść tutaj o zmierzchu z dwóch powodów. Po pierwsze o tej porze dnia z wieży rozciąga się najładniejsza panorama Paryża, a po drugie budowla jest fantastycznie oświetlona. Całość konstrukcji przybiera miedziano-złotą barwę, natomiast o każdej pełnej godzinie zaczyna iskrzyć białym światełkami. W święta i uroczystości państwowe, światełkom nadaje się specjalne układy graficzne, a 14 lipca ma miejsce tutaj wspaniały pokaz sztucznych ogni.
Korci jeszcze spróbowanie kasztanów na Placu Pigalle, lecz zmęczenie bierze górę i trzeba udać się do hotelu. Znajduje się on w XX dzielnicy, która na pierwszy rzut oka wydaje się bardzo „nieparyska”, pełna betonowych blokowisk. Wrażenie to jest jednak bardzo mylące i krzywdzące. To tutaj, do Belleville, przenieśli się niekomercyjni artyści, pełno tu squatów i pracowni artystycznych. Nie dotknęła jej wielka hausmanowska przebudowa miasta, przez co nadal czuje się tu małomiasteczkowy charakter. Ostatnio w dobrym tonie jest także pokazywanie się tu buissnessmanom. A dla mnie jest ona przede wszystkim dużo tańsza od pozostałych i zaledwie parę kroków dzieli mnie od cmentarza Pére Lachaise. Rano zaś widzę faktyczną biedę tego miejsca. Wszędzie rozłożone namioty, kartony i śpiący bezdomni… No cóż, żeby dojechać na lotnisko Beauvais pod Paryżem, muszę ruszyć pierwszym transportem metra o godz 5:30, a wtedy całe miasto jeszcze śpi… Kolejna fascynująca podróż dobiegła końca…